niedziela, 5 maja 2024

Romantyczne podsumowanie walentynek


Spotykamy się z rekordowym opóźnieniem, na które złożyło się milion czynników (w tym to, że parę śmieszków zmusiło mnie do dogrywki) i NA PEWNO nie piszę właśnie tego głosowania dlatego, że Zirco kupił mi kocią dekorację na Discorda. Na pewno.

FABUŁA

x

1. ZLECENIE „NIEZŁE CIACHO” — ARNAR BAKKE I LUCIEN LAVIGNE

Zawartość listu:
„Jeśli jesteś niezłym ciachem lub fajną babeczką — lub jeśli tego właśnie poszukujesz — wpadnij ze swoim wybrankiem do Nowego Jorku na ulicę Kremówkową 420a. Tylko 14 lutego cukiernia „Niezłe Ciacho Hedylogos®” oferuje DARMOWĄ DEGUSTACJĘ WSZYSTKICH WYROBÓW CUKIERNICZYCH spod ręki cudownego H. Edylogosa, najsłodszego cukiernika w mieście!

(małym druczkiem) Firma „Niezłe Ciacho Hedylogos®” nie odpowiada za ewentualną śmierć spowodowaną przedawkowaniem cukru lub spożyciem firmowego Gorgońskiego Pączka-Niespodzianki. Skargi prosimy kierować na adres: Empire State Building, piętro 600”.

Kojarzycie ten moment, kiedy bardzo chcecie zabrać kogoś na randkę, ale przegraliście z nim w zakładzie o swoje wilcze gacie i postanowiliście go zabrać na śmiertelnego pączka? No, ja też nie. Ale Arnar i Lucien znają się na rzeczy.
Przebieg ich misji był sielankowy — spotkali Hedylogosa, boga uroczej gadki, powiedzieli sobie parę miłych słówek, najedli się po korek i jakże radośnie przystąpili do oszukiwania boga, bo czego można się spodziewać po dziecku boga… no, oszustw i dziecku boga sztuki teatralnej? Zasada była zero-jedynkowa: jeden pączek powoduje bolesną śmierć, drugi uleczy wszystko, nawet głupotę i ból siódemki. Z tego właśnie powodu postanowili przytulić się do siebie i powrzucać sobie wzajemnie za ubrania resztki nieprzegryzionego pączka. Dodajmy do tego grę aktorską Luciena, „My Heart Will Go On” Céline Dion w tle i paręnaście prań, które ich para musiała wykonać, żeby i tak nie zmyć z siebie zapachu gorgoniej krwi.
Powodzenia z potworami, które ten zapach przyciągnie i które zdecydowanie nie będą myśleć o nich jako o słodkich gołąbeczkach. O słodkich pączusiach, może. Idealnych do schrupania. Mniam, mniam.
x

2. ZLECENIE „DO WESELA SIĘ ZAGOI” — WANDA FLIS I PHILIP MORRIS

Zawartość listu:
„[plama z wina uniemożliwiająca odczytanie imion]
wraz z Hymenajosem pragną zaprosić CIEBIE i Twoją osobę towarzyszącą, tak, CIEBIE I OSOBĘ TOWARZYSZĄCĄ! na uroczystość zaślubin, która odbędzie się jutro o godzinie 13:00 przy Wrotach Orfeusza w Central Parku.
Prosimy o potwierdzenie przybycia do 15 minut od otrzymania listu. (małym druczkiem) Obecność obowiązkowa”.

No dobra, to może przeżyliście coś takiego: przyjaźnicie się z jedną dziewczyną już dłuższy czas, wzajemnie się w sobie zakochujecie, ale nie macie bladego pojęcia, że druga osoba odwdzięcza wasze uczucia, więc postanawiacie wyznać je sobie na własnym ślubie? Nie? Na wasze szczęście za was przeżyły to Wanda i Philip. Dostanie tajemniczego zaproszenia od boga ślubów Hymenajosa to jedno wyróżnienie, ale dotarcie na miejsce i zdanie sobie sprawy, że to WASZ, a nie CZYJŚ ślub, jest już drugą sprawą.
W top 10 waszych najbardziej niezręcznych sytuacji w życiu ta byłaby najwyżej.
Okłamywanie Hymenajosa nie było do końca kłamstwem — wystarczyło tylko wstydliwie wyznać sobie uczucia na ołtarzu i przekonać tym samym boga, że naprawdę jesteście w sobie zakochane. Nie, żeby powstrzymało go to od okrzyknięcia was żoną i żoną (przynajmniej w oczach bogów, niekoniecznie urzędu), ale hej: przynajmniej teraz jesteście w tym razem!

x

4. ZLECENIE „UPENDI” — HAVU KOSKINEN I JUDAS COHEN

Zawartość listu:
„Światła! Kamera! Akcja!
Jeśli zawsze marzyliście o karierze na estradzie: właśnie nadszedł Wasz czas! Już teraz zgłoście się do reżyserki »Miłości wśród półbogów«, Hedone! Stawcie się pod Tunelem Miłości w Waterland, Denver, aby skosztować na miejscu nowego, gwiazdorskiego życia!

PS. Jeśli otrzymaliście ten list, to zostaliście wybrani spośród zgłoszonych do castingu. Obecność obowiązkowa”.

…a nienawidziliście kiedyś tak bardzo, że aż chcieliście go pocałować? Sprawić, żeby zatkał się raz a dobrze?
Nie jestem upoważniony do spojlerowania wam relacji Havu i Judasa. Ku niezadowoleniu wszystkich — nie, nie całowali się w trakcie swojej misji. Za to przebierali się w słodko-pierdzące ciuszki, wyzywali wzajemnie, rozbijali w łodzi i przekonywali cały Olimp, że są aktorami, a nie pracownikiem KFC i księdzem.
(Tutaj wstawmy ponownie „My Heart Will Go On” Céline Dion w tle).
Nie wyszło im. Znaczy, wyszło, ale nie tak jak powinno; biznes Hedone został w końcu uratowany, a produkcja filmowa nie ogłosiła upadłości, bo zamiast romansu z udziałem Havu i Judasa, na ekranie Olimpu wyemitowano horror. Afrodyta może i nie była zachwycona, ale Hades za to zdecydowanie był, a przecież to on jest patronem emosów, prawda?

x

5. ZLECENIE „SAMI SWOI, EDYCJA DLA NIMF” — THEODORE HEMNES I RODION FEDOROV

Treść liściku:
„W imieniu własnym oraz mojej córki, Beatrice Darling, zapraszam wszystkich na walentynkowe przyjęcie ku czci czułości i przyjaźni! ~ Filotes
(na odwrocie, inny charakter pisma)
Tak, mówiąc „wszyscy” mamy na myśli też te dwie skłócone driady, które są gotowe wyrwać swoje drzewa z korzeniami i je przesadzić jak najdalej od siebie, byle tylko nie musieć na siebie nawzajem więcej patrzeć. Trzeba je pogodzić przed imprezą, a to zadanie przypadło właśnie Wam. Nie dostaniecie ani kawałka popisowego ciasta dzieci Demeter, jeśli te dwie przed początkiem imprezy nie będą najlepszymi psiapsiułami na świecie!!! ~ Bea”

Te randki w ciemno zaczynają się robić coraz dziwniejsze; na przykład wtedy, kiedy ty, jako żółtodziób w obozie, wraz ze swoim centurionem, musicie pogodzić dwie śmiertelnie skłócone driady na imprezie dotyczącej przyjaźni i miłości.
Dodam, że tych driad wcale nie znacie. A siebie kojarzycie tylko dlatego, że codziennie rano jeden z was nakazuje drugiemu pucować posadzkę Via Praetoria.
Godzenie próbujących się wzajemnie zabić dziewczyn nie jest oczywiście wielkim problemem dla doświadczonego legionisty; zwłaszcza tego, który na co dzień musi użerać się z irytującym ambasadorem Marsa i całą kohortą idiotów. Wystarczy przekonująca mowa motywacyjna i dziecko Somnusa przy sobie, a zostajesz niepowstrzymany.
I dodatkowo możesz do oporu jeść ciasto. I tańczyć z twoją randką w ciemno, która może od dnia następnego nie będzie już czyścić posadzek (ale nad tym się jeszcze zastanowisz).

x

6. ZLECENIE „FAUNIE ZALOTY” — AVERY EVANS I ERICO CIABATTA

Treść listu (zupełnie odbiegającego wyglądem od reszty, zapisanego koślawymi literami, z przeżutym rogiem kartki):
„Znacie wyrażenie „końskie zaloty”? No cóż, ostatnio okazało się, że „faunie zaloty” to całkiem dobry synonim. A wszystko za sprawą Grahama, jednego z naszych faunich młokosów, któremu w oku wpadła piękna aura, Camira. Problem jest taki, że nasz biedny kopytny kompletnie nie wie, jak zaprosić swoją wybrankę serca na randkę. (Próbował. Kilka razy. Każdy był okropny. Fakt, że ona po tym wszystkim wciąż z nim rozmawia, pozwala mi podejrzewać, że też może coś do niego czuć.)
Graham ostatnio się po prostu poddał i twierdzi, że nigdy nie da razy umówić się z Camirą. Uważa, że jego jedyną deską ratunku jest księga Suady, bogini miłosnej namowy, czyli taki OG poradnik „Jak zdobyć osobę twoich marzeń w 5 prostych krokach”. Jedno z niewielu wydań poradnika znaleźć podobno można w „Książkach od cyklopa”, ale… jej położenie wśród bogatych zasobów księgarni jest jedną z tych niewielu rzeczy, których Ella nie pamięta.
No ale wy już zgodziliście się pomóc biednemu faunowi w potrzebie, więc chyba tak łatwo się nie poddacie, co?”.

Randka z dzieckiem Ateny w księgarni! Cóż za innowacyjny pomysł!
A tak serio, to Erico i Avery musieli wspomóc pokracznego fauna w znalezieniu księgi Suady do jego równie pokracznych podrywów.
Dla Avery nie ma rzeczy, której nie umiałoby rozwiązać sprytem (no, może poza atakowaniem chimery multistrzałami). Miejmy nadzieję, że ma już taktykę na poderwanie Erico, który zdaje się na nu patrzeć zawsze z rumianymi policzkami.
W tym celu może pomóc zwrócona przez fauna księga Suady. Przynajmniej do momentu, aż nie będzie sugerować podrywów na śmiertelne katastrofy.

x

7. ZLECENIE „AKADEMIA PRANKÓW CHEETOS” — WINTER MILLER I ABASOL FATE

Treść listu:
„Zawartość tej wiadomości musi zostać między nami, dobra? Utną mi głowę, jak się dowiedzą, że rozpowiadam sprawę herosom.
No dobra, to teraz czytajcie uważnie. Za sprawą czyjegoś (całkiem udanego) żartu, moje strzały trafiły do kołczanu Artemidy. Przyznaję, to byłoby całkiem śmieszne, gdyby nie to, że bogini łucznictwa zawsze trafia do celu, a celem tym są najczęściej potwory, z którymi walczy.
No, to teraz wyobraźcie sobie tę jedną wyjątkowo zaciekłą erynię, która nagle zakochała się w jednej z łowczyń. Albo tę biedną parę drakonów, która, gdyby drakony brały ślub, niedługo obchodziłaby porcelanowe gody czy inne cholerstwo, a teraz jedno nie może wręcz patrzeć na drugie.
Podsumowując — trzeba to jakoś odkręcić. Najlepiej szybko, bo Artemida jest już na mnie nieźle wkurzona.
Aha, list ulegnie autodestrukcji za 3, 2, 1…”

Kolejny kreatywny pomysł na randkę w ciemno: już dziś ucieknij ze szkoły, pomóż trzem staruszkom prząść skarpety twojego życia, przerwij spotkanie biznesowe swojej przyszywanej matki i umów się na nagabywanie Łowczyń Artemidy z przypadkowym Nowojorczaninem!
Chciałbym, żeby cokolwiek z tego było przesadą, ale nie jest. (Co najgorsze, to ja to pisałem).
Winter i Abasol w ciągu jednego dnia przeżyli to wszystko, a dodatkowo spotkanie pierwszego stopnia z dwoma rozeźlonymi drakonami i jedną zabójczo zakochaną erynią oraz osądzenie o przestępstwa podatkowe przez córkę boga strachu. Whew. I wiecie co? Udało im się wszystko, a dodatkowo nie musieli się przy tym szczególnie napocić, bo to jedna z Łowczyń Artemidy zgodziła się, aby pomóc im odczarować potwory potraktowane strzałami Erosa i zwrócić Artemidzie jej właściwy kołczan. Czytaj: odwaliła za nich całą robotę. Calutką. Tymczasem to oni, a nie Deena, otrzymują po zapasowym kołczanie Erosa... tylko właśnie, co oni z tym zrobią?

x

8. ZLECENIE „ZAKOCHANY PAW” — MILLIE EVANS I VIOLET SANDERSON

Treść ogłoszenia:
„Nie będę wskazywać palcami, kto, ale ktoś (Zeus) zapomniał dziś rano zamknąć zagrodę moich ukochanych pawi. Większość z nich udało się bezpiecznie sprowadzić do domu, ale jeden z nich, młody samiec o imieniu Burek (to też wina Zeusa) wciąż jest gdzieś tam, w wielkim Nowym Jorku.
Dla uczciwego znalazcy, który sprowadzi Burka do domu (Empire State Building, piętro 600), przewidziana nagroda. Wszelkie próby przyprowadzenia przed me oblicze innego pawia zostaną srogo ukarane”.

Mało kto ma odwagę zignorować list od Hery — ze wszystkich bogiń, Hery! W zamian za ten jakże uroczy brak odpowiedzi ów bogini z rozkoszą więc do końca marnych żyć Millie i Violet da się im we znaki tym, że istnieje. Krowie placki spotykane co kilka metrów na drodze może i nie są najbardziej surową karą… pod warunkiem, że nie zatrudniłaś się właśnie w nowej pracy w gastronomii. Powodzenia, Violet.

x

11. ZLECENIE „TRAFIONY — ZATOPIONY” — TIRA KERR I DOMINO WILDE

Zawartość listu:
„Naprawdę źle mi prosić kogoś o pomoc, ale! Wydarzył się malutki, maciupeńki wypadek i… jeśli zobaczysz gdzieś złotą strzałę, zwróć ją do boga miłości — Amora! Och, i nie interesuj się tą dwójką, która nagle, z niewiadomych przyczyn, się w sobie zakochała. To wszystko jest do odkręcenia!

PS. radzę nie ukrywać strzały ani, brońcie się, nie używajcie jej do obrony przed potworami”.

W wieku dwunastu lat miłość powoduje odruch wymiotny. A kiedy masz dwanaście lat i zostajesz wysłany na misję pierwotnie spartaczoną przez największego boga miłości, to wcale nie jest lepiej.
Jakby Tira dopiero nie poznała smaku rodzącej się przyjaźni! Teraz razem z Domino musiała rozłączyć cukierkowo w sobie zakochaną parę, mając przy okazji na karku tajemnicze przepowiednie, gadające strzały Amora i, bogom niech będą dzięki, swoją czaromowę. Kolejny punkt dla młodej biznesmenki. Ale może oddanie strzał wcale nie było końcem ich zamieszania z Amorem? Tak czy siak, rzymski bóg miłości zdecydowanie wisi im teraz przysługę. Punkt dla Greków.

x

13. ZLECENIE „W BLASKU ŚWIECIDEŁEK” — BLANCHE LEMIEUX I ZION MCQUEEN

Zawartość listu:
„Miło mi ogłosić, że otworzyła się właśnie PIERWSZA wystawa błyskotek, biżuterii i wszelkich ozdób! Zapraszam waszą dwójkę, na spędzenie czasu wśród srebra, złota oraz innych świecidełek! Na wejściu każdy otrzyma specjalne naszyjniki, które, mam nadzieję, przypadną wam do gustu!
A teraz zabierać się i śmigać prosto do Nowego Jorku pod Muminkową 660c!

(na odwrocie) Specjalną częścią wystawy będzie biżuteria walentynkowa. Organizatorzy nie przyjmują żadnych zażaleń. Jeśli takowe się pojawią, proszę kierować je bezpośrednio do Aglai *uśmiechnięta minka*”.

Bogowie najwyraźniej bardzo lubią przyspieszać powoli budowane relacje, bo ich ofiarą padli również Blanche i Zion. Ale hej, festyn błyskotek wcale nie może być taki zły, prawda? Zwłaszcza jeśli jesteście zgranym duo składającym się z córki bogini szczęścia i wprawnego oka syna Ateny. Oglądanie biżuterii jest satysfakcjonujące i… och, ten płyn w wisiorku, który próbuję wam wetknąć za darmo? Nim się nie przejmuj.
I to ten jeden, jedyny raz, kiedy wszystko jest po stronie półbogów. Nawet bogowie miłości, którzy zdają się pchać was ku sobie.

x

14. ZLECENIE „ZŁODZIEJ RÓŻ” [MG: ZIRCO] — LEXI FAULKNER I DICK MARSH

Zawartość listu:
„Ważne!
Nie bawiąc się w żadne formalności — coś albo ktoś postanowiło zniszczyć moją pracę. Od wielu miesięcy pielęgnuję różany ogród i właśnie dzisiaj, poznikało większość pięknych, czerwonych róż. Wyrwane z korzeniami!
Ogród znajduje się przy ulicy Jamnikowo w San Francisco. Nie trudno nie zauważyć!
Odnajdźcie sprawcę i przyprowadźcie go do mnie żywego bądź martwego.
OFEROWANA NAGRODA: Bukiet Boskich kwiatów, owocowe drzewko, błogosławieństwo i wszystko inne, co sobie wymarzycie!

Zdruzgotana i załamana, Pomona”.

Pamiętacie, jak mamusia mówiła wam, żeby jeść owocki zamiast słodyczy, bo owocki są zdrowe? No, to owockami nie nacieszą się długo Lexi i Dick, bo wkurzyli boginię sadów, Pomonę.
Jak można wkurzyć boginię sadów, pytacie? Przede wszystkim nie dorwać tej bestii, która zniszczyła jej ogród. Ale co to znaczy, że Obóz Jupiter to nie agencja detektywistyczna i wcale nie muszą badać sprawy dewastowania jej posesji?
Miejcie się na baczności, robiąc sałatkę owocową. I, brońcie bogowie, nie chrońcie się przed deszczem pod jabłonią. Dick, do ciebie mówię. To się naprawdę źle skończy.

NAGRODY

Tak jak zostało powiedziane w poście wprowadzającym event — za każde opowiadanie eventowe oprócz liczby Punktów Doświadczenia za słowa dostaliście również dodatkową pulę 20 punktów (które jeszcze nie są wpisane, ale będą. kiedyś. kiedyś na pewno).
Poza tym, po raz pierwszy od otwarcia bloga, niektóre z postaci otrzymały też dodatkowe prezenty w formie magicznych przedmiotów czy jednorazowego bileciku na pomoc ze strony Olimpu. Najwyraźniej walentynki były udane nie tylko dla herosów — bogowie również okazali się przychylni.
Poprzez głosowanie na naszym Discordzie wybraliście również faworytów eventu; pary, na których opowiadaniach najlepiej się bawiliście podczas czytania. Na specjalne wyróżnienie zasługuje wątek „Niezłe ciacho” Arnara i Luciena oraz „Trafiony — zatopiony” Tiry i Domino, które zmierzyły się z ulubieńcem w dogrywce. Konkurs wygrywają jednak Winter i Abasol z „Akademią Pranków Cheetos” — to znaczy ja i mój drogi towarzysz niedoli Ciriusz, który musiał przeczekać swoją kolejkę na mój odpis.
Nie ma to jak gratulować samemu sobie.
W każdym razie na tę specjalną okazję Winter i Abasol otrzymują po dodatkowych 20 PD i zostaną wyróżnieni w kolumnie bocznej bloga. Mamy nadzieję, że bawiliście się dobrze podczas Smellentynek (nawet, jeśli tyle trwały) — czy to czytając opowiadania, czy je pisząc. Aha, i nie wnikajcie w ostateczny wynik głosowania na Discordzie. Można powiedzieć, że Zirco ma kilka osobowości.


x


Art w bannerze posta został stworzony przez fredddoloso. Wszystkie inne grafiki użyte należą do Freepik.

sobota, 4 maja 2024

Od Havu CD Judasa — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

I nim się zorientował na stoliku pozostała pusta szklanka po kawie oraz on, z niedopitą, truskawkową herbatą. Nie wzruszyło go to szczególnie — ignorował zachowanie Judasa, nawet nie próbując sobie tego tłumaczyć. Ten ksiądz to była ważna osoba dla mężczyzny. Był dla niego prawie jak ojciec.
Nie chciał interesować się tą sprawą, ale coś sprawiało, że nie mógł przestać o tym myśleć. Skoro do czynienia miał z morderstwem, a na dodatek dusza zmarłego stwierdziła, iż Havu dobrze wie, kto to zrobił, to nie potrafił odpuścić. Był uparty. Był okropnie uparty.
Za młodu matka rudowłosego nie dawała sobie rady z tą upartością. Dziecko nie chciało jeść. Dziecko nie chciało iść do lekarza. Dziecko nie chciało przeprosić kolegi, którego zwyzywał za zabranie zabawkowego samochodziku.
Ta upartość została z nim do teraz i ta upartość w końcu go zgubi.

Siedząc przed otwartym laptopem, zastanawiał się, czy powinien wpisywać to imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Czy powinien przeglądać profil zmarłej osoby, by dostrzec coś, co naprowadzi go na trop.
Białe światło raziło rudowłosego w oczy. Była późna godzina. Zegar wskazywał drugą trzydzieści.
Poddał się. Niczego nie wyszukiwał. Odczuwał jedynie kłucie w żołądku spowodowane albo głodem albo całą sytuacją, która ostatnio (parę godzin temu) miała miejsce.
Wpatrywał się nawet w telefon, myśląc, czy powinien napisać do Judasa. Zapytać, czy się czegoś dowiedział, czy nie zamierza nic robić w tym kierunku; ale było to na tyle głupie, że odłożył urządzenie pod poduszkę i poszedł spać.

Rzadko śniły mu się koszmary. Zdarzało się na to tyle rzadko, że tym razem czuł się, jakby umierał. Jakby najgorsze z możliwych potworów, które jesteście w stanie sobie wyobrazić, zaczęły wiercić sobie dziurę w jego bezwładnym ciele.
Jako dziecko lubił przechadzać się na cmentarze, szczególnie te stare i powojenne, by porównać sobie dawne czasy z teraźniejszymi. Interesowało go to, a to zainteresowanie nie wynikało jedynie z niecodziennego pochodzenia. Ojca nie zobaczył, gdy był dzieckiem. To zapracowany mężczyzna. Naprawdę bardzo zapracowany.
Dzieci są ciekawskie i dzieci są naiwne, co nie powinno nikogo zaskakiwać. Dzieci myślą, że zmarli idą do wyidealizowanego nieba i latają wśród chmurek, jako anioły; bo to właśnie słyszą młodzi na wychowaniu przez chrześcijańskich rodziców. Smarkacz Havu też myślał, iż wszyscy z takich starych, pięknych oraz zniszczonych cmentarzy trafiali do równie wyjątkowego miejsca.
A prawda była inna. Niewiele jest dusz na tyle czystych.

Stał na środku cmentarza, całkowicie boso i pozbawiony koszulki. Nagi mężczyzna, który najwidoczniej upadł na głowę lub wybudził się po mocnej imprezie. Zimne powietrze smagało jego przepoconą klatkę piersiową, a mokra od rosy trawa smagała po wychłodzonych kostka.
Dookoła panowała ciemność. Była późna noc, ale nie była to noc samotna. Widział ich. Pełno oczu. Pełno uśmiechów. Pełno kościstych, przeżartych przez robale rąk oraz nóg.
Nie mógł się ruszyć. Pozwalał się dotykać zmarłym, czując się jak zwierzę w zoologicznej klatce. Był zabawką. Czymś, co można bez końca ściskać, muskać i szczypać.
— Tak mi smutno tutaj… w tej ziemi — Mówiły chrapliwym głosem. — Smutno mi. Dołącz do nas.
I dłonie zaczęły ciągnąć rudowłosego w stronę wykopanej dziury. Dół nie był ani za mały ani za duży. Pasował idealnie do jego wzrostu.
— Dołącz do nas.
Zimne powietrze biło go po twarzy. Okładało i traktowało jak słabszego, którego można nękać, przedrzeźniać i kopać niczym worek kartofli.
— Pasujesz do nas. Do podziemi.
Ostatnie słowa, które usłyszał zanim kilkanaście par rąk wepchnęło go do dołu i w naprawdę szybkim tempie zaczęło zakopywać.
Zapanowała ciemność. Głębsza, niż ta którą był w stanie sobie wyobrazić; a pewnie podobną straszliwą czerń ujrzeć można w podziemiach. W świecie zmarłych.
— Tak się cieszę, że jesteś tu ze mną.
Odwrócił się. Patrzył prosto w przeżarte oczodoły. Z jednego wyszła larwa, która spadła mu na twarz. Zaczęła się wżerać w spoconą skórę.
— Mój drogi Havu.

Wrzaskiem obudził chyba cały budynek. Wydzierał się długo, głośno i tak przeraźliwie, jakby ktoś obdzierał go ze skóry.
Szczury popiskiwać zdenerwowane w klatce, z której próbowały się wydostać, by sprawdzić, co takiego wydarzyło się u ich ukochanego właściciela.
Havu przetarł dłonią spocone czoło i zaraz po tym zrzucił z siebie koszulkę. Mokrą od potu koszulkę.
Siedząc na skraju łóżka próbował się uspokoić. Wszystko jednak zniweczył cholerny dzwonek telefonu, który dodatkowo podniósł mu ciśnienie.
Wygrzebał urządzenie spod wygniecionej poduszki i nawet nie patrząc kto dzwoni, odebrał:
— Jestem zajęty.
Chciał się rozłączyć, ale głos po drugiej stronie był szybszy.
— To ważne.
Momentalnie przewrócił oczami słysząc Judasa. Nawet po przebudzeniu zdążył go zirytować.
— To się pospiesz, bo aktualnie jestem zajęty — burknął do mężczyzny, poprawiając nerwowo piżamowe spodenki w różowe serduszka.
— Mówiłeś, że z nim rozmawiałeś. Pomyślałem, że możemy spróbować znowu nawiązać… kontakt.
Z początku nawet nie zrozumiał, o czym duchowny do niego mówi.
— Chodzi ci o to, że mam znaleźć tę duszę i znowu z nią rozmawiać? — Oparł dłoń na spoconym czole. — Słuchaj, wiem, że jesteś w żałobie, jest ci przykro i tak dalej, ale może spróbuj opłakiwać to w inny sposób, co?
— Spotkajmy się o północy.
— Słuchasz mnie? Jak sobie nie radzisz, to zasięgnij pomocy psychologa. Nie ma opcji, że z tobą się gdzieś spotkam.
— Na tym samym cmentarzu, na którym odbył się pogrzeb. Jeszcze do ciebie napiszę.
— Czy ty mi rozkazujesz? Mówię do ciebie jasno. — Poruszył się nerwowo na łóżku, które zaskrzypiało pod ciężarem rudowłosego. — Nie, rozumiesz, nie spotykamy się na żadnym cmentarzu.
Usłyszał westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
— Jeśli mi z tym pomożesz, to zrobię dla ciebie wszystko. Naprawdę. To ważne dla mnie i jednak potrzebuję twojej pomocy, skoro… jesteś synem Plutona.
Zadrżała mu powieka. Uwierzył w takie kłamstwo? Judas musi być cholernie naiwną osobą.
— Niech ci będzie — mruknął, niezadowolony, że się na to zgodził. — Swoją drogą, dlaczego tak wcześnie do mnie wydzwaniasz?
— Jest piętnasta, Havu.
— No, tak, tak, wiedziałem. Nie dzwoń do mnie do północy. — Rozłączył się na tyle szybko, że Judas nie miał możliwości odpowiedzenia.
Pisk jednego ze szczurów obudził go z chwilowego zawieszenia. Jak to się stało, że spał do piętnastej? Zazwyczaj w dni wolne sypiał do dziesiątej, bo nie potrafił usiedzieć na dupie.
— Przecież zaraz was wypuszczę. — Spojrzał w stronę klatki z dwoma białymi zwierzątkami. Ich różowe noski przeciskały się pomiędzy kratami. — Dobrze, że wy mnie rozumiecie.

Judas?
────
[1004 słowa: Havu otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

piątek, 3 maja 2024

Od Rodiona CD Vex — ,,Na łąkach nie ma tylko kwiatków"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Cieszył się, że może w spokoju wrócić do swojego zajęcia. Nikt inny oprócz niego nie zajmował się tak polnymi roślinami. Owszem, Fauny i Driady dbały o nie, ale nie spędzali nad nimi tyle czasu, obcinając martwe czy zwiędłe liście i przekwitniętych pąków, nie podlewali ich, jeśli na zewnątrz panowała susza, nie mieli w zwyczaju upewniania się, czy nie mają za dużo wody podczas ulewy, nie rozmawiali z nimi i nie nadawali im imion. Chyba był najbliższym przyjacielem łąkowych kwiatów.
Starał się ignorować głośne i dudniące kroki legionisty, które, niemal pewnie, były celowe. Celowo stawiał kroki jak słoń. Może przez złość (z jakiegoś powodu?), a może coś się nu przykleiło do buta i próbuje odczepić? Może jednak chodziło o zrzucenie z buta ziemi..?
Odwrócił się, żeby zerknąć na odchodzące Vex.
Zdecydowanie robiło to celowo.

***

– Hej, nie martw się, Magellan na pewno to przeżyje! – Uśmiechnęła się Driada, stojąca nad rozpaczającym chłopakiem z kozimi rogami i kopytami, który klęczał na kolanach przed tym, co zostało z Magellana.
– To nie chodzi o samego Magellana! Widziałaś Piłsudskiego? Gajusza Juliusza Cezara? Justyniana Wielkiego? Karola Marksa? – Cedar zaczął wymieniać kilkanaście imion i nazwisk historycznych postaci, przecierając oczy. – Malina, ktokolwiek to zrobił, jest zbrodniarzem wojennym!
– Tak jak kilka ludzi, po których nazwałem rośliny… – cicho dodał Centurion, wtrącając się w emocjonującą rozmowę między dwójką duchów natury. Miał wrażenie, że Faun przeżywał to gorzej niż on. A Rodion źle to przeżywał. Sam Magellan był przypadkiem, to zrozumiał, ale żeby celowo podeptać tyle roślin? To już spora przesada.
– No… dobra, tak, ale nie może być aż tak źle! Możemy przecież im pomóc. – Klęknęła nimfa, kładąc rękę na ramieniu Cedara, którzy jedynie ryknął jeszcze większym płaczem.
– A-ale! Magellan! Mao Zedong! – Pociągnął nosem.
Czuł się z tym trochę źle. Może był trochę temu winny, ale serio, Vex nie powinno tak zareagować na samą uwagę o zdeptaniu rośliny! Musi nu jakoś przemówić do rozumu. Skrzyżował ręce, po czym spojrzał na Malinę, która najwidoczniej myślała to samo, co legatariusz. Wziął głęboki oddech, po czym uklęknął obok Fauna.
– Zajmiemy się tym, chłopie, nie martw się. Może w tym czasie spróbujesz dodać im trochę siły? – Lekko uśmiechnął się do Cedara, któremu najwidoczniej obietnica “zajęcia się tym” była wystarczającym pocieszeniem.
Nie minęła nawet minuta, a już zajmował się wspomaganiem wzrostu Magellana.

***

LATO

Minęło kilkanaście dni. Vex pewnie zdążyło zapomnieć o swojej zniewadze, ale Rodion, Malina i Cedar (i kilkanaście innych Driad i Faunów…) zdecydowanie nie zapomnieli.
Centurion zdążył również się “odczepić” od ich planów, jedynie mówiąc im, gdzie pewnie mogą znaleźć dziecko Marsa, nie zwracając dużej uwagi na to, co oni zamierzają zrobić. Nie wiedział, że duchy natury potrafią tak długo trzymać urazę, ale najwidoczniej skoro dalej nie zmieniły zdania co do zemsty na niedoszłym mordercy kilkunastu roślin (które, swoją drogą, zdążyły odżyć i mają się lepiej niż kiedykolwiek, dzięki zaangażowaniu Faunów), to bardzo cenią sobie niezbyt świadome czegokolwiek polne rośliny.
Cieszył się, że zdążył pokazać siebie w dobrym świetle, jako opiekun roślin i potomek Ceres.
Zamierzał ćwiczyć walkę swoją włócznią, ale nagle usłyszał niezbyt zadowolone, a raczej, wkurwione krzyki.
– Kurwa mać! Czemu to nie puszcza?!
Vex. A zaraz po krzykach, stłumiony śmiech duchów natury. O, na bogów.
Szybkim krokiem ruszył w stronę legionisty w roślinnych opałach, któreno gastrafetes utknął w gęstej kępie trawy, jakby trawa specjalnie nie chciała go puścić. Do tego, jeno buty również zostały całkowicie pochłonięte zielonymi liśćmi i trzymane sztywno przy ziemi. Kilkanaście Faunów i Driad wyglądało, jakby mieli zaraz zacząć rzucać surowymi jajkami i zgniłymi warzywami (nie chodzi o same emocje, a o to, że faktycznie niektórzy trzymali je w dłoniach) w Vex. Nic nie powiedział. Przynajmniej nie, dopóki dziecko Marsa nie dostało w twarz zgniecionym, bliskim gnicia pomidorem.
– Ej, ej, wystarczy! – krzyknął, aby każdy z duchów natury to usłyszał. Poleciało jeszcze jedno jajko, które rozbiło się na ramieniu winowajcy. Super. Rośliny nagle szybko się zwolniły, a fioletowowłose wylądowało na twarzy, tracąc równowagę po tym, jak już nie było trzymane w miejscu przez liście.
Każdy z duchów natury ryknął sloganem, nad którym najwyraźniej myśleli przez te kilka dni.
– Precz z Vex! Wygnać do Sussex! Wolimy Hortex! – zaczęły nawoływać siebie nawzajem.
Japierdole. Zdarzało mu się uspokajać młodych legionistów, którzy wyzywali się na to, kto szybciej zdenerwuje jakiegoś starożytnego ducha, ale szantujące Driady i Fauny to coś nowego.


Vex
──── 
[702 słowa: Rodion otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

czwartek, 2 maja 2024

Od Yasmin — „Pakt z Mefistofelesem”

TW: duża różnica wieku, wykorzystywanie seksualne

Mała dziewczynka siedziała przed telewizorem w salonie, na puchatym szarym dywanie. Gdy na ekranie, księżniczka pocałowała się z księciem, wstała, podskakując.
– Wiedziałam! – obróciła się wokół z szerokim uśmiechem na twarzyczce, po czym podbiegła do ojca. – Tato?
– Taaaak? – ojciec wziął córkę na kolana, głaszcząc ją po prostych, czarnych długich włosach.
– Czy ja kiedyś też spotkam takiego księcia? Co również będzie mnie nosił na rękach? Całował w czoło na dobranoc, codziennie z rana dawał mi kwiaty? – zapytała, przewracając głową na bok.
– Tylko takiego biorę pod uwagę – mężczyzna ucałował córkę w czoło, na co ona zareagowała śmiechem.

***

Parę miesięcy wcześniej (jeszcze tej wiosny)

Szybkim krokiem weszłam na górę po schodach. Głośna muzyka dudniła mi w uszach. Usiadłam na leżaku, na samej górze wieżowca. Wyjęłam z torebki opakowanie papierosów i zapalniczkę. Chciałam zapomnieć o tym, co tu robię, ale nie mogłam. Podpisałam, że tak, będę tu pracować, nie wydam tajemnic bogaczy, a klientom, będę posłuszna i się nie przeciwstawię. Spark miał kurwa rację. Miał. Jedyne co mnie pocieszało to pieniądze, które o wiele szybciej i w większej ilości zaczęły wpływać na moje konto. Nawet po tym, jak oddałam trochę Fatimie na leczenie, trochę siostrom, odłożyłam na studia, a także rehabilitacja Copernicusa, a jeszcze było mnie stać, żebym mogła pójść na zakupy, zjeść moje ulubione jedzenie czy wydać na ukochane perfumy.
Ale z jakim kosztem?
Niby byłam dorosła. Jestem dojrzałą kobietą, bliżej mi do trzydziestych niż dziesiątych urodzin, ale popełniam błędy. Nie słucham innych i o tym wiem, jednak… to jest ode mnie silniejsze. Impuls, który dowodzi moim umysłem.
Poczułam, jak delikatne łezki spływają mi po policzku, najprawdopodobniej rozmazując makijaż. Upadłam na fotel, wpatrując się w nocne, pochmurne niebo. Nie było widać na niej żadnej gwiazdy, nawet tej najjaśniejszej.
– O, co tu robisz?
Od razu się zerwałam, słysząc donośny głos mężczyzny. Nie odpowiedziałam. Mój wzrok nadal był skupiony na chmurach.
– Yasmin, tak? – upewnił się, podchodząc jeszcze bliżej.
Śmierdział pieniędzmi, sam wyglądał jak jeden, wielki pieniądz. Cały outfit wart więcej niż ja, podobnie jak perfumy, którymi się psikał. Wyczuwałam je z daleka. Nutka pieprzu i lawendy.
– Nienawidzisz tego miejsca – odezwał się, przykucając naprzeciwko mnie. Wyglądał jak demon. Czysty Lucyfer. Jasne oczy, które wpatrywały się w moją duszę, a przynajmniej tak czułam. Czarne, lekko już siwe włosy zaczesane do tyłu. Opalona skóra, jakby całe wakacje spędzał na egzotycznej wyspie. – Przyznaj się.
Nie chciałam wpatrywać się w tego mężczyznę. Nie chciałam rozmawiać z nikim tutaj.
– Powiedz mi, dlaczego to robisz?
– Bo chcę iść na studia. Chce uratować moją macochę, chcę żyć jak normalna dwudziestoparolatka. Nigdzie nie mogłam znaleźć dobrej fuchy, gdzie zarabiałabym wystarczająco dobrze. Próbowałam przez parę lat, ale nie. Nie chcę tak dalej żyć. Widzę, jak mnie traktują inni. Chcę odmienić moje życie. Chcę uratować moją macochę, chcę zapewnić moim siostrom dobre życie, chcę…
– Już dość – przerwał. – Jest mi bardzo przykro, uwierz – położył dłonie na mojej szyi. Włoski na karku mi stanęły, sama nie wiedząc, czy to z dyskomfortu, czy zimna. – Wyglądasz na dobrą i inteligentną dziewczynę. Pomogę ci. Będziesz zarabiać jeszcze więcej, szybciej skończysz tutaj pracę.
– Jaka to będzie robota? – powiedziałam przez zęby.
– Nie chciałabyś… spędzić ze mną trochę czasu, więcej?... – odpowiedział, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. – Jak uzbierasz odpowiednią kwotę, skończysz tu pracę i zapomnisz o tym życiu.
– Co będę z tobą robić? – spojrzałam mu w oczy.
– Zobaczysz, ale nic wbrew twojej woli – na chwilkę się odsunął, wyjmując z kieszeni portfel. Dolary o wysokiej wartości wręcz wylatywały. – Chcesz? Chcesz odmienić swoje i twojej rodziny życie?
– Chcę – powiedziałam bez zastanowienia.
– To jak, zgadzasz się? Będziemy się widywać, będziesz mi towarzyszyć, a ja, ci się odwdzięczał pieniędzmi. Dużą ilością pieniędzy. Chcesz być dalej nazywana suką? Łatwą? Skrócę twoje cierpienia.
– Dlaczego chcesz to zrobić? Jestem dla ciebie nikim, dosłownie nikim. Ty jesteś Richard Bordon, jeden z najbardziej bogatych biznesmenów w Nowym Jorku, śpisz na pieniądzach, a tak poza tym… masz żonę, dzieci. Nie powinieneś tu być.
– Od samego początku przykułaś moją uwagę. Jesteś śliczna i taka… doskonała – słowa wypowiedziane z ust mężczyzny coraz bardziej wprowadzały mnie w bolączkę. – Jesteś dorosła, nie dzieckiem. To jak? Zgadzasz się, bym ci pomógł?
Nie wiedziałam. Richard miał rację. Od początku wpatrywał się we mnie. Wyczekiwał mnie i jak była okazja, wybierał mnie, ale ja go nie wybierałam. Obrzydzał mnie, sprawiał we mnie poczucie dyskomfortu.
Na uczelnię brakowało mi naprawdę niewiele, jeśli leczenie macochy pójdzie dobrze. Oczywiście, nigdy nie wyzdrowieje, ale dopóki ma siłę, walczymy, by przeżyła jak najwięcej. Nie zwiększę etatu w kawiarni, a także w barze. Nie dostanę podwyżki, a kolejne miejsce pracy? To już za dużo, nie dam rady fizycznie pracować w parunastu miejscach na raz.
– Dobra. Zgadzam się – wyznałam, biorąc ciężki wydech.

***

Teraz, lato

Czemu zawsze mam pecha do podejmowania decyzji?
Jeszcze inny klub dla bogaczy. Siedziałam u boku Richarda, którego lewa ręka leżała na moim udzie, trzymając je tak, jakby się obawiał mojej ucieczki.
Chociaż z chęcią bym to zrobiła.
Czerwone światło neonów sprawiało wrażenie, że przezroczyste szklanki drinków miały karmazynowy kolor. Jakiś kumpel Richarda nalewał sobie tak drogiego wina, wartego tyle, ile moja nerka, zresztą, on sam teraz brał do ust takiego papierosa, którego dym poleciał prosto w moją twarz. Odwróciłam głowę, chcąc sprawiać wrażenie, jakbym była tu totalnie przypadkiem.
Nie jestem.
– Co się dzieje, kotku? – zapytał, biorąc moją dłoń z uda na talię, przyciskając mnie do siebie.
„No ogólnie to macasz mnie przy jakiś swoich ziomeczkach, a gdy jeden z nich wyciągnął swoją łapę w moim kierunku, nie miałeś nic przeciwko, dmuchasz mi papierosem w twarz, a także podajesz alkohol, mimo iż nie mam ochotę na picie, więc w skrócie, wszystko, co tu się dzieje, jest źle”.
– Nic – odpowiedziałam, bardzo skracając swoje myśli.
– Potem pójdziemy do pokoju, pobędziemy chwilę sami, dobra? – wyszeptał mi do ucha. Dreszcz przeszedł całe moje ciało.
Potakiwałam.
– Ile zdążyłaś dodatkowo zarobić przez ten czas, kiedy się widujemy? – zerknął w stronę towarzyszy, jakby chciał się tym pochwalić.
– Z parę dobrych stów na pewno – wzruszyłam ramionami. – Jak tak dalej pójdzie, może już za rok uzbieram na studia, a także na leczenie matki.
– Ale z ciebie dobry człowiek Richard! – roześmiany, pod wpływem już nie tylko alkoholu kolega, poklepał go po plecach. Mnie złapał za ramię, które zaczął głaskać. – Zawsze również mogę się dołożyć.
Wszystko, co wcześniej jadłam i piłam, chciało automatycznie mi się zwrócić górą. Zasłoniłam dłonią twarz, patrząc w podłogę.
– Może już teraz chcesz iść, co?
Wiedziałam, że tam nie będzie lepiej, wręcz przeciwnie. Będzie, co on chce. Już miałam to przed oczami. Dłonie mi się trzęsły na samą myśl, dlatego położyłam je na udach, aby nikt nie zauważył.
– Podziękujesz mi za tą sukienkę – odezwał się, widząc moje zamieszanie. – O! I dostaniesz kolejne dolary. Pamiętasz? Studia, marzenia, szczęśliwa rodzina. Chcesz tego, prawda?
Niczego się nie nauczyłam przez te lata.

***

– Nie gadaj – dziewczyna Sparka siedziała na dywanie w moim pokoju, podczas gdy ja, wpatrywałam się w ścianę. – Wcześniej miałaś chłopaka, co groził ci śmiercią rodziny i ciebie. Potem była dziewczyna, która chodziła z tobą tylko dla kontrowersji i sławy. Następny był kolejny chłop, co chciał się pochwalić, że zaliczył, a teraz umawiasz się gdzieś w dziwnych miejscach z dziadem, który mógłby być twoim ojcem, gdyby od razu po uniwersytecie znalazł sobie żonę, tylko dla pieniędzy?
– Nie robię tego tylko dla pieniędzy. Chcę już iść na te studia, bo wkrótce to będę musiała iść na uniwersytet dla emerytów. Tata już nie pracuje za dużo, ma swoje lata. Przemęczę się i rzucę to wszystko w cholerę – usiadłam, opierając się o oparcie łóżka. Copernicus wskoczył na łóżko, kładąc mi się na kolanach, zwijając w kłębuszek. Położyłam dłoń na jego rozczochranym futrze. – On też potrzebuje leczenia.
– Yasmin, nie. Nie obchodzi mnie to, że pracując w tej kawiarni czy nawet już w tym barze za najniższą krajową. Nie poniżasz się. Nie…
– Ty mnie nie rozumiesz. A zresztą… – zatopiłam dłonie w czarnym futrze kota, nie mając siły na dalsze rozmowy. – Miłość nie istnieje. To, że ty masz Sparka to super. Ja miałam też, ale ją straciłam i nie przyjdzie. Muszę się z tym pogodzić.
– To nie znaczy, że masz być nadal trzymana przez kogoś na krótkiej smyczy, chociaż, sądząc po nim, nie zdziwię się, jeżeli to prawda – zerknęła na mnie z podejrzeniem, po czym kontynuowała. – Nie mogąc normalnie, jak każda inna młoda kobieta wyjść na miasto w piątek ze mną, bo musisz pojechać ze swoim, nawet nie wiem jak mam go nazwać, sponsorem?
Słowa Carmeline mi się rozmywały tak jak pole widzenia. Głowa opadła mi na poduszkę obok, zapadając w sen.

***

– Yasminko, wszystko dobrze? – głos ojca mnie obudził. Nie wiedziałam, która jest godzina, jednak było jedno pewne. Późna.
Zabrałam grzywkę z oczu, by lepiej go widzieć. Copernicus siedział obok, wpatrując we mnie swoje pomarańczowe ślepia we mnie.
– Ta, jestem zmęczona.
– Masz rozmazany makijaż. Musiałaś płakać. Co się dzieje kochanie? – złapał delikatnie moją dłoń, którą zaczął głaskać.
– Po prostu… ostatnio… mam takie myśli jak wtedy – powiedziałam od razu. Nie chciałam go okłamywać. Byłby w stanie siedzieć tutaj do samego rana, byle powiedzieć mu prawdę, a okłamać ja go nie potrafię.
Ciężko westchnął, nadal trzymając moją dłoń, zdejmując z niej bransoletkę.
– Z rana zadzwonię do pani Smiles, zapytać, kiedy ma termin, dobrze?
Zgodziłam się. Pani Smiles jest kochaną osobą, a tata nie umie rozmawiać ze mną na takie tematy, podobnie moja macocha.
– A pieniądze? – spytałam niewinnie.
– To nie jest ważne. Najważniejsze jest zdrowie mojej rodziny – ucałował mnie w czoło, przykrywając dokładniej kocem. – Śpij kochanie nadal. Copernicus zostanie z tobą, prawda?
Kot miauknął, kładąc się przy mnie. Na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
– Dziękuję ci tato, że jesteś, ale jeśli mogę szybko spytać… Myślisz, że moja mama, prawdziwa mama, Nemezis mnie kiedyś odwiedzi? Zapyta z własnej woli co u mnie, pogada, jak mama z córką?
Jedynie uśmiechnął się z tęsknotą w oczach.
– Kiedyś na pewno znowu cię odwiedzi. Mnie nie odwiedziła, ale może cię?
Pogłaskał mnie parę razy po włosach, po czym wstał, wyłączając światła, które zostawiła Carmeline, zostawiając jedynie lampkę przy łóżku.
– Śpij, moja księżniczko.


────
[1625 słów: Yasmin otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Od Rodiona CD Raphaëla — „Pokojowy podarek”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

– Er, nie. Zwykłe rozmowy, spodziewam się, że nie będzie się to różnić od… zwykłych spotkań. – spróbował uspokoić Francuza, ale dla Rodiona zwykłe spotkanie to rychłe uniknięcie wylądowania z rozwalonym nosem na ziemi, kiedy patrzy się na ciebie duch jakiegoś starożytnego, rzymskiego i konserwatywnego konsula (albo gorzej, trzydzieści lat starszy od niego typ, który chce dołączyć do Dwunastego Legionu, bo nagle objawił mu się jego boski przodek). Bardzo normalne. Miał nadzieję, że greccy grupowi nie kłócą się o psy… albo inne… uch… no, cokolwiek co tam Grecy trzymają. Może fretki.
– Ach. – usłyszał w odpowiedzi, choć miał wrażenie, że to nie była zwykła akceptacja. Znaczy, może i akceptacja, ale dopełniona… czymś. Trudno stwierdzić.
Obserwował uważnie grzebiącego w koszu chłopaka, który widocznie szukał czegoś dla siebie, i dopiero po jego kolejnych słowach przypomniało mi się, że chyba powinien podpisać jedzenie nie tak, żeby on wiedział, o co chodzi, a inni. Czyli nie po rosyjsku. Będzie musiał zapamiętać to na przyszłość, o ile nadarzy się mu kiedykolwiek znowu okazja spotkania się z kimś w podobny sposób. Miał nadzieję, że nie.
Szybkim wzrokiem przejrzał wszystkie pojemniki, przeczesując kosz dłonią. Dopiero po chwili denerwowania się na to, że nie może dobrze spojrzeć na dno kosza, wyciągnął, chyba, jedyny pojemnik z zupą cebulową. Nie znał wielu ludzi, którzy taką lubili, więc nie spodziewał się, że trafi w Obozie Herosów na kogoś takiego. A może szczególnie powinien się spodziewać ludzi o takich upodobaniach w greckim obozie. Może to dlatego starsi legioniści powtarzają, jacy to Grecy są okropni. Może jedzą grzyby rosnące na ścianach ich domów. Właściwie, jeśli tak było, powinien o tym wiedzieć. Jest legionistą, od kiedy miał dziesięć lat, więc jeśli coś takiego naprawdę dzieje się pod okiem Chejrona i Pana D., to chyba dla Rzymian też nie jest to dziwne.
– Zupa cebulowa. Proszę. – kiwnął głową, podając jeszcze zamkniętą, ciepłą zupę obozowiczowi. Mruknął coś pod nosem, jakby przeliczał na oko, ile pojemników przygotował, a po chwili doszedł do wniosku, że, o ile potrafi liczyć, powinno wystarczyć prezentów. Dodatkowo powinno ich kilka zostać. – Chętnie przyjmę pomoc. – dodał krótko, czekając, aż Raphaël wstanie i zaprowadzi Centuriona gdziekolwiek, gdzie mogą być grupowi.

***

– Więc to jest kuźnia. Założę się, że gdzieś wewnątrz jest Tobias, grupowy domku dziewiątego, to jest, Hefajstosa. – syn Plutosa wskazał na (jak każdy) kamienny budynek, wokół którego panowała gorąca atmosfera. Dosłownie. Jako dla potomka Wulkana, dla Rodiona nie był to duży problem, ale jego przewodnik po Obozie Herosów zdecydowanie nie był zadowolony z takich temperatur.
– Nie chcesz poczekać na zewnątrz? Ja sobie poradzę. – zaproponował piętnastolatkowi, starając się wyglądać jak najbardziej tak, jakby był całkowicie przekonany, że wie, co robi. Wiedział, że poradzi sobie z tym, jak gorąco będzie w kuźni. Nie wiedział, czy nie dostanie lawą w twarz. Nie wiedział też, jak w ogóle wygląda ten Tobias.
– Na pewno? Wiesz, tam jest gorąco. – zmarszczył brwi, upewniając się, czy Rosjanin jest całkowicie pewny swojej decyzji.
– Mój dziadek to Wulkan. Rzymski Hefajstos. – wytłumaczył szybko swoją pewność co do wejścia do kuźni, drapiąc się po szyi. – A poza tym, nie jestem zrobiony z lodu, nie rozpuszczę się. – zażartował, wchodząc z koszykiem do kuźni, mając nadzieję, że ktoś wskaże mu Tobiasa i krzyknie „hej, to jest Tobias, syn Hefajstosa i grupowy domku dziewiątego, proszę, daj mu zupę pomidorową”.

***

Znalezienie go było trudniejsze, niż mu się wydawało. Spędził o wiele więcej czasu, szukając Tobiasa, niż rozmawiając z nim. Był stratny jeden rosół, choć jako pierwszą prośbę usłyszał zupę mleczną. Dziwny człowiek. Mimo tego były jakieś plusy! Po pierwsze, nie dostał lawą w twarz (ani gdziekolwiek indziej), po drugie, nie spłonął, po trzecie, nie rozpuścił się, po czwarte… czwartego plusa nie ma. Wystarczą trzy.
– Dobra, gdzie teraz?


Raphaël?
────
[603 słowa: Rodion otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Od Almy do Vex — ,,No one thinks a pretty girl has feelings"

– Cześć, kochani! – zaśmiała się Alma, podnosząc do góry telefon z delikatnie różowym etui, na którym można było zauważyć kilkanaście białych symboli - serca, wstążeczki, gołębie, gwiazdki… cokolwiek, co uznałoby się za wystarczająco słodkie, aby wylądowało na etui dziwnej piętnastolatki. – Przepraszam, że mnie tyle nie było, kilka rzeczy się podziało w moim życiu, haha. – Ruszyła w stronę Pola Marsowego, w drugiej dłoni trzymając swój oszczep, verutum. – Hm? Ah, tak! Przez jakiś czas nie będzie mnie tam, gdzie zwykle, bo… albo wiecie? Powiem wam za chwilę. – Uśmiechnęła się do kamerki w telefonie, robiąc szybki piruet i szukając dobrego miejsca na chwilowe położenie go.
Po chwili rozglądania się położyła telefon i szybko oddaliła się tak, aby pokazać swoje ubranie w pełnej okazałości. Fioletowa koszulka ze złotym napisem ,,SPQR” otoczony złotym laurem, a pod tym, napis ,,Camp Jupiter”. Oczywiście, nie może pozwolić tej koszulce po prostu… być, więc została ona wsadzona do sięgającej do kostek białej spódnicy. Do tego wszystkiego, na jej szyi widniała dobrze widoczna plakietka charakterystyczna dla in probatio, ale nie była to jedyna biżuteria, jaką można było na niej zobaczyć. Kilkanaście srebrnych bransoletek, pierścionków i naszyjników widniały na jej bladej skórze. Całe ubranie dopełnione zostało dziwnie czystymi, białymi glanami z czarnymi ozdobami. Podśmiechując się pod nosem, wróciła do telefonu i podniosła go znowu, kierując się za kilkoma innymi herosami niosącymi w dłoniach bronie.
– Tak, tak, wiem, ubrałam się trochę inaczej… ale wiecie, to przez to, gdzie jestem. Dostałam tę koszulkę… nikt jej nie nosi, ale skoro przedstawia obóz, to powinni, nie? – Uśmiechnęła się szerzej, zaczynając nucić coś pod nosem, co chwilę jednak zerkając na stream. – Oh! Dziękuję… lux.meussic za prezent! Chwilka… o, proszę! – zachichotała, zaraz chwilę po zaobserwowaniu tego użytkownika, który postanowił wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na wsparcie przypadkowej piętnastolatki. – Okej, to może wam opowiem, co się stało? Dobrze, ogólnie, jestem teraz na czymś w stylu obozu letniego, to się nazywa Obóz Jupiter, jak zobaczyliście na mojej koszulce. Ćwiczymy kilkanaście różnych umiejętności, jak posługiwanie się wszelką bronią, uczymy się łaciny… mam powiedzieć coś w łacinie? E… Aegroto dum anima est, spes esse dicitur. To chyba powiedział Cyceron? – zastanowiła się, w ogóle nie zdając sobie sprawy, z tego, że jest bliżej miejsca treningu, niż myślała. A do tego, ludzie się na nią patrzyli jak na dziwaka. – Właśnie! Dziś wam pokażę trening oszczepem, dawno tego nie robiłam. Dogadałam się z kimś z obozu na wspólny trening, powinna zaraz tu być… Ah, Zoe! Cześć! Hej! – zaczęła wołać do córki Portunusa, radośnie machając dłonią z błyskiem w oczach.
Może i wyglądała, jakby naprawdę się cieszyła, ale szczerze? Niezbyt. Nie lubiła w ogóle uczenia się walki z kimkolwiek przypadkowym. Każdy walczył jakoś… słabo. Tylko jej ojciec dobrze walczył, a jego ojcem nawet nie był Kwiryn, tylko jakiś zwykły śmiertelnik.
Ustawiła telefon tak, aby nagrał się cały trening. Aż nagle Zoe musiała gdzieś pójść, a stream został szybko zakończony kilkoma kliknięciami przez dziecko Marsa. Dziecko Marsa, zwane Vex, o którym opowiadała bzdur kilku driadom.
– Hej, czemu to zrobiłoś? – spytała, jakby niby smutnym tonem głosu, podchodząc bliżej legionisty. – Pokazywałam im, jak walczę. – Jej kąciki ust obniżyły się, a oczy lekko przeszkliły. – Nawet lux.meussic dał mi prezent! A ty wyłączyłoś stream! – pociągnęła nosem, wycierając oczy.
Wielka tragedia, naprawdę. Szczerze, niezbyt ją to obchodziło, mogła go włączyć z powrotem, ale coś jej mówiło, że Vex ma jej coś do powiedzenia. Coś niezbyt miłego (albo po prostu było wkurwionym dzieckiem Marsa, które promieniowało samymi negatywnymi uczuciami?), więc wolała wywołać u jejgo współczucie wcześniej niż później.

Vex?
────
[576 słów: Alma otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Adama CD Yasmin — ,,Bóg jednak istnieje"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

– Co to niby znaczy ,,tak jakby”? – syknęła przez zęby kobieta, zerkając na już wystarczająco zestresowanego księdza, który absolutnie nie wiedział, jak ma to wszystko odkręcić. Spróbował pokazać ręką czarnowłosej, aby się trochę uspokoiła i cofnęła, ale albo został zignorowany, albo gest pozostał niezauważony. Którekolwiek to było, ups.
– Uh, jakby to ująć – mruknęło pod nosem, zamykając lusterko z słyszalnym klapnięciem. – Er, zwykli ludzie nie noszą przy sobie rzymskich sztyletów, nie? – zaczęła, mając nadzieję, że dla Yasmin będzie to wystarczające, aby połączyć fakty, ale spotkała się jedynie z podejrzliwym wzrokiem i uniesioną brwią. – Bogowie, moim ojcem jest Atlantiades – wyrzucił z siebie szybko, choć dość cicho (wolał, aby żaden z księży tego nie słyszał).
– Co? Mów głośniej, nic nie usłyszałam. – Usłyszało w odpowiedzi, a jedyną dobrą reakcją na to było marszczenie brwi w niezadowoleniu, że musi się powtarzać.
– Jestem półbogiem – powiedział nieco głośniej, choć nie na tyle, aby kogokolwiek obudzić. – I założę się, że ty też – dodała, odwracając lekko głowę, choć dalej zerkając fioletowo-różowymi ślepiami na Egipcjankę. – Moim rodzicem jest Atlantiades. Twój? – zapytał, nerwowo się uśmiechając. Na bogów, niech Yasmin naprawdę będzie herosem. Jeśli nie, to jeszcze wyjdzie na jakiegoś schizofrenika, którym nie jest (ciekawe ile ludzi zostało oskarżonych o schizofrenię, kiedy tak naprawdę widzieli przez Mgłę?). Odruchowo przeżegnał się, choć patrząc na wcześniejsze słowa, raczej wyglądało to głupawo.
– Zgadnij.
– Uh, W-Wenus? – odpowiedziała niepewnie, mrugając kilka razy intensywniej różowymi oczami, jednocześnie czując, jak zaczerwieniają się nu poliki.
Jednocześnie wiedziała, jak głupie to było, ale lepszego pomysłu nie miała. Znaczy się, miała, ale Yasmin była tak ładna, że nie mógł wierzyć w to, że to nie przez ingerencję bóstw. Może jej rodzicem był Amor albo inny bóg, choć trochę zajmujący się miłością i pięknem, ale Adam uważał to za mało prawdopodobne.
– …Zgaduj dalej.– po krótkiej chwili ciszy, heroska odpowiedziała, niby dalej z pogardą, przyciskając nieco mocniej sztylet do gardła byłego legionisty, ale widział, że (choć się mylił) sam fakt, że tak myślał, sprawił, że na twarzy heroski pojawił się lekki uśmiech, do którego nie zamierzała się przyznawać. Sama myśl o tym (no, i fakt, że Yasmin jeszcze bardziej się zbliżyła do dziecka Atlantiadesa) sprawiła, że oczy zapłonęły jeszcze intensywniejszym różem, choć dalej delikatnym, to nieco bliższym czerwieni niż wcześniej. Jenu poliki przybrały podobną barwę, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Nawet nie wspominając o tym, że czuł się, jakby ktoś go podpalił.
Kowalski, analiza. Po pierwsze, przestań myśleć przez chwilę o tym, że przez tyle czasu ci się podobała, a teraz stoisz z nią twarz w twarz. Po drugie, skoro nie widziałeś jej w ciemności, to kto może być jej rodzicem? Przychodziły mu do głowy bóstwa połączone z czymś… mroczniejszym, to jest, Pluton, Mors, Somnus, Invidia i Trivia. Nie wiedział, czy naprawdę któreś z nich ma możliwość bycia niewidzialnym w ciemnościach. Pluton odpada — nie powinien mieć żadnych dzieci, chyba że bardzo starych, ale Yasmin nie wyglądała na kogoś, czyjejś ojciec przesiaduje w podziemiach i zajmuje się śmiercią w mniejszym czy większym stopniu. Mors też odpada. Somnus, Invidia i Trivia. Chciało mu się spać, ale wątpił, czy to przez córkę boga snu. Niepewne. Invidia. Trivia. Somnus? Przyjrzał się kobiecie lepiej. Nie miała ucha. Nie miała. Ucha. Widział to już wcześniej, ale nie zastanawiał się nad tym. Kurwa mać, tylko czy to miało jakieś znaczenie? Japierdole.
Zaczął się irytować. Nie było trudno tego zauważyć. Wydawałoby się, jakby w jeno oczach zaczął tańcować mały, świetlisty ognik, mimo delikatnego i przyjemnego, różowego tła. Zacisnął zęby, próbując cokolwiek wymyślić.
– Invidia albo Trivia? – w końcu spytała, uznając to za koniec swoich możliwości mózgowych. Było późno, może gdyby nie czuł się, jakby ktoś posmarował mu rzęsy klejem, to by cokolwiek wymyślił. Najwyraźniej sztylet zaraz przy krtani Adama powstrzymywał go przed zapadnięciem w głęboki sen.

Yasmin?
────
[611 słów: Adam otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]